W dobrą stronę

Kopiec Krakusa ciekawe miejsca w Krakowie

Ostatnia aktualizacja 07/02/2021

Obudziłam się ze złego snu odrobinę za późno. Tuż po trzydziestce. Po blisko dekadzie w związku z jednym człowiekiem w ciągu tygodnia (z niemałą pomocą przyjaciół) stanęłam na własnych nogach. Co prawda trzęsących się w kolanach i uginających pod ciężarem zdarzeń ale swoich własnych.

 

Po kolejnym tygodniu stałam w ogródku przylegającym do ściany wynajętego mieszkania i głęboko zaciągałam się dymem z papierosa. Patrzyłam na otaczający świat i zamiast ziarnka tęsknoty poczułam ulgę, że to wszystko jednak nie trwało do grobowej deski.

 

Kilka kolejnych miesięcy nie było oczywiście pozbawionych bólu po odniesionej porażce. Nie oszukujmy się. Przede wszystkim odkryłam, że nie pasuję. Znajomym rodziły się dzieci – pierwsze, drugie, a niektórzy uwinęli się i z trzecim. W mojej głowie kiełkowały myśli o podbiciu świata, a im świat przesłoniły pieluchy. Nasze priorytety rozminęły się, a ja odkryłam, że jestem sama na placu boju dzierżąc w dłoni, zamiast szlachetnego oręża, zabawkowy miecz świetlny.

 

Załamałam się. Zakopałam pod kołdrą. Zacisnęłam powieki i bardzo mocno starałam się przeżyć.

 

Nie pamiętam momentu olśnienia. Może to był czas kiedy poznałam (W), który – niczego nie świadom – pokazał mi, że życie toczy się dalej. Może parę tygodni później gdy podczas wyjazdu służbowego kolega zapytał mnie:

 

Fru, a Ty które wakacje najlepiej wspominasz? 

 

Proste pytanie, a mnie ogarnęła panika. Poczułam, że moją głowę wypełnia pustka.


Boże kiedy ja byłam na wakacjach? Czy te kilka weekendów poza miastem to były wakacje? O ja pierdziu! Czy to oznacza, że wyjechałam w przeciągu 10 lat zaledwie kilka razy? 

 

Przez pewien czas miałam dużą awersję do podejmowania jakiejkolwiek aktywności w pojedynkę. Kino, teatr, spacer, wakacje – do tego moim zdaniem potrzebne było towarzystwo. Na szczęście miałam (W), którego zmuszałam do oglądania ze mną filmów z Universum Marvela i męczyłam wybuchami irracjonalnych emocji.

 

W między czasie kupiłam rower. Schudłam 25 kg. Kupiłam aparat. Zaczęłam chodzić na koncerty. Zakochałam się w kuchni vegańskiej. Pojechałam w pierwszą samotną podróż.

 

I o tym tu właśnie będzie. O szukaniu szczęścia w pojedynkę i odnajdywaniu go w prostych rzeczach. O podróży w dobrą stronę.

 

Piosenka na środę:

YT: https://youtu.be/qUeEeIGwGhg

Spotify: https://open.spotify.com/track/1H3xnB5YPrTZxvyyiizd2n

 

Wszystko co się dzieje w moim świecie dzieje się zazwyczaj w moim własnym środku. Tam przeżywam zachwyt, radość i smutek. Od dziecka zwijam wszystkie myśli i słowa w kulki, a potem upycham wewnątrz. To daleko posunięty introwertyzm wg fachowców od ludzkiej duszy. Ja zazwyczaj mówię krótko, że jestem popie… tzn. chciałam rzec, iż stworzyciel spaprał lekko robotę tworząc Magdalenę. Z tego spaprania wziął się pomysł na blog podróżniczy. Wszak po cóż kisić w sobie te wszystkie słowa jeśli można podzielić się wewnętrznym słowotokiem z bezpiecznych, domowych pieleszy?

2 Komentarzy

  1. Wstęp, a ja już Cię lubię. Piszesz tak, że przekonuje mnie to i dociera do mojego wnętrza (również introwertyk). Z chęcią będę tu zaglądać. Blog podróżniczy z duszą!

Komentarze są nieaktywne.