Volendam. Tajemnica zaginionych śledzi

Ostatnia aktualizacja 21/02/2021
Rzecz będzie o dwóch wioskach rybackich: Volendam i Marken położonych nieopodal wód dawnej zatoki Morza Północnego. Nakreślę Ci historię wielkich projektów i ludzi, którym przyszło zmagać się z ich konsekwencjami. Opowiem też o śledziach, które wypłynęły na szerokie wody zimnego morza, aby nigdy już nie wrócić do domu.
→ Pod zaborem morza
Nie od dziś wiadomo, że morze bywa kapryśne. W jednej chwili jest spokojne i lekko kołysze w ramionach rybaków. W innej zaś wkurza się nie wiadomo o co. Piętrzy kilkunastometrowe fale, a palcami kręci młynki tworząc pełne niebezpieczeństw wiry. Z ust toczy pianę. Kruszy w garści zarówno stare, zmurszałe łodzie jak i dumne okręty. Jest w nim coś z dziecka, które siedząc w wannie toczy morskie bitwy wydając z siebie serie paszczodźwięków: bum, pszzzzz, SZZZZ, bum, bum!
W XIII wieku Morze Północne wpadło w totalny szał. Wdarło się gwałtownie w ląd zmywając z powierzchni całe osady i ludzkie istnienia. Kapryśny żywioł odjął od Holandii spory obszar tworząc Zuiderzee. Parafrazując słowa Marka Orzechowskiego: Morze Północne nie pozostawiło ludziom większego wyboru. Musieli pogodzić się w nowym układem sił pomiędzy wodą a lądem i zacząć żyć od nowa.

→ Pomyślne łowy
U brzegu zatoki Zuiderzee uparci Holendrzy wznieśli Volendam. Nieco dalej, na samotnej wyspie, powstała maleńka wioska Marken. Ich mieszkańcy wzięli do rąk dłuta i zaczęli zdobywać kolejne sprawności w szkutnictwie. Wprawne ręce wyplatały sieci, a z mocnego płótna powstawały łopoczące na wietrze żagle.
Przez wieki z portu w Volendam mężczyźni wypływali na szerokie wody Morza Północnego w poszukiwaniu skarbów. Wiatr smagał im policzki, a słona woda cięła dłonie. W morskiej toni nie szukali złota, szmaragdów czy rubinów. Swoją potęgę budowali na połowach śledzi.
Spokojne życie znów przerwała kapryśna natura. Ląd postanowił upomnieć się o swoje włości i zaczął… zamulać. W dosłownym tego słowa znaczeniu. Zuiderzee zaczęło powoli zmieniać się w mieliznę.

→ Wielkie projekty
Podczas gdy natura czyniła krecią robotę mądre głowy zaczęły zastanawiać się nad tym jak dać prztyczka w nos zadziornemu morzu. Już w XVII wieku w głowie znanego konstruktora Jana Leeghwatera kiełkowały wielkie plany osuszenia części terenów przykrytych przez płytkie wody Zuiderzee. Choć dysponował on odpowiednimi środkami i wsparciem zabrakło w tamtym czasie rzeczy najważniejszej: możliwości technicznych.
Pomysł przeleżał więc w szufladzie aż do początku XX wieku. Ujrzał światło dzienne za sprawą ministra transportu i gospodarki wodnej, inżyniera Corneliusa Lely’ego. Ów śmiałek w roku 1916 zainicjował projekt o wielkim rozmachu. Jego początek miała stanowić budowa wielgachnej (ale to wielgachnej!) tamy oddzielającej Morze Północne od Zuiderzee. Jak wyliczył Lely odcięcie zatoki i osuszenie terenu w jej części uposażyło Holandię w ponad 200 tysi hektarów ziem uprawnych. A musisz wiedzieć, że kwestie te były bardzo istotne w czasach, kiedy reszta świata toczyła wojnę.
W 1932 roku budowa Afsluitdijk została ukończona z sukcesem. Powstało nie lada bydlątko – 32 km długości, 90 m szerokości. Projekt kosztował w przeliczeniu na obecną walutę około 800 mln euro (Dżizas!). W części dawnego Zuiderzee powstał nowiutki polder Flevoland, który obecnie zamieszkuje 403.280 osób. Resztę terenów nadal pokrywa woda. Z tym, że nie słona a słodka. Nie wzburzona a cicha i spokojna.

→ Zaginione śledzie
Jak wspominałam Ci już w zwiastunie na moim facebooku wielkie projekty niosą za sobą wielkie konsekwencje. Największe ponieśli mieszkańcy portów rybackich takich jak Volendam czy Marken. Mimo, że w trakcie projektowania zapory pomyślano o rybach tworząc specjalne przepusty coś poszło bardzo nie tak. Jeszcze przez wiele lat całe ławice ryb uderzały o betonowe ściany zapory lecz nigdy już nie wróciły na wody zatoki Zostały po drugiej stronie tamy – tam gdzie woda nadal jest zimna, wzburzona i słona.
Tęsknotę po dawnym życiu, po śledziach, po morskim charakterze obejść rybacy wyrazili opuszczając flagi do połowy masztu. W zasadzie nic więcej nie mogli zrobić. Na ich oczach umierała wioska za wioską, a życie przeniosło się ku nowym morskim osadom. Jednak – ośmielę się stwierdzić – Holender nie byłby Holendrem gdyby pozostawił rzeczy własnemu biegowi. Volednam i Marken podniosły się z kolan otwierając się ku…. turystyce.

→ Krupówki Północy
Do lat 50 XX w. mieszkańcy wyspy Marken żyli w zasadzie w pełnej izolacji. Do Volendam też nie łatwo było się dostać bowiem od stałego lądu oddzielały je grunty grząskie i podmokłe. Dzięki temu unikalne zwyczaje i stroje mieszkańców zachowały się w zasadzie po dziś dzień w stanie niezmienionym. Lokalna ludność posługuje się swoim własnym dialektem (volendams), który możesz usłyszeć w pokrzykiwaniu czynionym ku uciesze turystycznej gawiedzi. Z tych okolic pochodzi też strój uważany poza granicami Holandii za outfit narodowy.

Zanim umieścisz Volendam i Marken na swojej bucket list muszę Ci powiedzieć, że to dość popularna atrakcja turystyczna. Takie Krupówki Północy. Pełno tu azjatów z wszechobecnymi błyskami flasha i pełno hindusów ochoczo pstrykających selfie. Ciągle Cię ktoś trąca, a stopy plątają się między straganami z badziewiem. Człowiek czeka tylko na defiladę hipsterów z nartami na ramieniu. Takimi nartami co to stoku nie widziały bo są li tylko elementem stroju paradnego.
Mimo wszystkich problemów wynikających z przedzierania się przez tłum jestem zdania, że warto raz w życiu zahaczyć o okolicę. Przyznam uczciwie, że Volendam nie chwyciło mnie za serce. Natomiast Marken to miejsce czarujące, spokojne i ciche (tzn. stosunkowo ;)).
Jeden z holenderskich bardów śpiewał:
Każdy kto chce zobaczyć piękno Holandii powinien odwiedzić Volendam.
I coś w tym jest. Gdy wspominam tę wyprawę to widzę (i całym sercem czuję) znaną mi samej Holandię. Kraj pełen silnych, miłych acz powściągliwych mieszkańców. Czuję Holandię pełną sprzeczności – szorstką i miękką zarazem.

→ Volendam i Marken – praktycznie
→ JAK DOJECHAĆ?
Do Volendam i Marken można dojechać z dworca autobusowego Bushalte CS IJzijde znajdującego się nad stacją Amsterdam Centraal. Wystarczy wdrapać się schodami na piętro. W sezonie dowiezie Cię autobus linii EBS. Za 10 euro możesz kupić u przedstawiciela marki tzw. Waterland Dagkaart. Karta uprawnia Cię do dowolnego poruszania się autobusami EBSu w regionie Waterland. Jeśli starczy Ci czasu możesz np. podjechać jeszcze do Broek in Waterland. Mnie się nie udało bo słońce spaliło mnie na raczka i musiałam uciekać do hostelu 🙁
→ JAK DOSTAĆ SIĘ NA MARKEN?
Będąc w Volendam grzechem byłoby nie przepłynięcie na tą maleńką wysepkę. Spokojnie, nie musisz przeprawiać się wpław. Co ok. 45 minut z lądu na wyspę można dostać się stateczkiem wycieczkowym o wdzięcznej nazwie Marken Express. Bilet (tam i z powrotem) dla dorosłego kosztuje niecałe 10 euro, a dla oseska ok. 7 euro.
Jeśli szczęście będzie Ci sprzyjać trafisz na starsze małżeństwo, które zrobi dla Ciebie typowy holenderski deser: poffertjes. To coś pomiędzy niderlandzkimi goframi a racuchami. Niewielkie placuszki podawane są z cukrem pudrem lub bitą śmietaną z owocami.
→ VOLENDAM I MARKEN NA MAPIE
- km
- mile












No to fru na Facebooka!
Będzie mi szalenie miło, jeśli dołączysz do mojej społeczności na Facebooku.