Do odważnych świat należy!

Ostatnia aktualizacja 07/02/2021
Dokładnie 14 stycznia 2016 roku ruszyłam w pierwszą samotną podróż za granicę. Pełna obaw ale i pełna ekscytacji pokonałam własne ograniczenia. W lekko osobistym wpisie opowiadam Ci o tym dlaczego wybrałam Amsterdam na pierwszą destynację oraz o tym jak wyglądała logistyka mózgowa babki 30+, która wyrusza po raz pierwszy w życiu sama w świat 😉
→ Dlaczego do licha Amsterdam?*
* To nie jest wpis o Amsterdamie. Serio, Serio. Tylko tak głupio zaczęłam ;)
Pierwszy raz miałam okazję odwiedzić Amsterdam kilka lat temu. Był to rok, w którym po kilku(nastu) latach ponownie swoje podwoje otworzyło Rijksmuseum. Nie będę ukrywać, że ta kilkudniowa wizyta nie wywołała we mnie zachwytu. Większość czasu spędziliśmy w muzeach, a sam Amsterdam pogrążony był w deszczowej rozpaczy. Był kwiecień, początek pory tulipanowej. Tak bardzo chciałam zobaczyć Keukenhof utkany z delikatnych, kochanych przeze mnie i przez holendrów kwiatów. Tak bardzo chciałam zobaczyć wiatraki. Niestety współodkrywcy przyjęli depresyjny styl zwiedzania. Poruszaliśmy się z punktu A do punktu B. Z muzeum do muzeum. Z głowami ukrytymi w przewodniku.
Po tej wizycie czułam wewnątrz drażniący niedosyt. Nie był on w rodzaju tęsknoty i chęci szybkiego powrotu. Był pełen żalu i zawodu, że nie odczułam w ogóle klimatu tego miejsca. Czułam się obco w miejscu, które obcych przyjmuje z otwartymi ramionami. Czułam się skrępowana i zagubiona w środowisku rozsławionym ze swej tolerancji i otwartości na nowe. Wielki świat uderzył we mnie niczym w prowincjuszkę. A na słowo rowerzysta reagowałam wysypką.
Dlaczego więc wybrałam Amsterdam ponownie? Z prozaicznych powodów. Jestem osobą, która panicznie bała się latać. W samolocie czułam się źle, miałam problemy z oddychaniem, skupieniem wzroku w jednym punkcie, mój błędnik szalał, a pierwsza podniebna podróż skończyła się wezwaniem pogotowia na płytę lotniska w Bolonii. Zdawałam sobie sprawę z tego, że moje objawy (w tym jednym środku transportu!) są podkręcane przez panikę i koło się toczy. Pierwszy lot do Amsterdamu był inny. Lecieliśmy Eurolotem, który tę trasę obsługiwał niewielkim, turbośmigłowym samolotem. Przeciążenia były mniejsze, a ja czułam się całkiem dobrze. Dlatego też, gdy podjęłam decyzję o pierwszej samotnej podróży poza granicę Polski, wybrałam Amsterdam. Krótka podróż, turbośmigłowiec – pomyślałam “Poradzę sobie i może przy okazji uda mi się poprawić stosunki z Niderlandami”.
Od postanowienia do czynu prowadziła długa i kręta droga. Strach mnie paraliżował (lot, fru sama w wielkim mieście, mizerna znajomość angielskiego, finanse) a przypadkowe wydarzenia poddawały pod wątpliwość moją rzeczywistą motywację. Tak po prawdzie nic by pewnie z tego nie było gdyby nie gorączka. Dokładnie 39,3 st. Rozsądek poddał się, a królewskie linie lotnicze zmąciły me zmysły. W moich rękach pojawiły się dwa bilety do zimowej Holandii bez możliwości zwrotu.
Znów mówili “szalona”, znów pukali w głowę. No co oni z tym mają? Trzęsiportki i tyle. Ja miałam plan.
O tym gdzie byłam, co widziałam i przeżyłam opowiem Wam innym razem. Dzisiejszy wpis dedykuję bowiem każdej singielce i każdemu singlowi, który właśnie zastanawia się czy jest sens podróżować samemu i czy aby nie jest zbyt straszno.
→ Przejdźmy do sedna
Samotnym podróżnikom pod wieloma względami już na starcie jest trudniej. Po pierwsze solo traveler sam sobie jest filantropem. Z jednej pensji musi uskładać monety, by opłacić eskapadę. Szukając noclegu ma świadomość, że w hotelu czy pensjonacie musi zapłacić za dwie głowy, a nie jedynie za swoją własną. Nikt bliski nie siądzie koło niego w samolocie. Powiedzenie “w kupie raźniej” w jego przypadku nie obowiązuje. Sam sobie sterem, żeglarzem i okrętem – ze wszystkimi blaskami i cieniami.
Patrząc z perspektywy moich wyjazdów (choć nie było ich jeszcze tak wiele jakbym chciała), osoba podróżująca samotnie musi połączyć w jedno kilka fachów. W marketingu powiedziałabym – musi mieć w sobie cechy każdej z person, o których powiem Wam poniżej.
→ Finansista
Jedną z rzeczy, która przed wyjazdem spędzała mi sen z powiek były finanse. Gdy gorączka opadła przybył popłoch: “Jak przeżyć 5 dni w Holandii i to w euro?”
Po pierwszej kalkulacji włosy zjeżyły mi się na karku, drzwi złowrogo skrzypnęły, a komputer się zawiesił. Pomyślałam “O matulu! Fru wkopałaś się nie na żarty. Kupa siana, no nie podołasz bo: a) wynajmujesz mieszkanie więc lwią część finansów zgarnia imć właściciel, b) rodzinnego garnuszka unikasz od 19 roku życia, c) szmal przetrącasz na ciuchy i kosmetyki b) reszta groszy idzie w biodra! Co tu robić? Jak żyć?”
Zawodowe zboczenie nakazało mi utworzyć nowy arkusz kalkulacyjny i spisać wydatki w podziale na role: konieczne i zbytki. Powstał zarys kwoty do zgromadzenia. Niebagatelnej jak na 3 miesiące. Wyboru nie miałam wielkiego: pożyczka gotówkowa, napad na bank, oszczędzanie. Postanowiłam połączyć dwie z nich, które zdały mi się rozsądne choć nie tak kuszące jak rabunek. Powiedziałam sobie (no sorry, single tak mają – gadają do siebie jak nikt nie patrzy!): “Zgromadź ile dasz radę, resztę pożyczy Ci miły Pan w banku”.
Do oszczędzania wykorzystałam kilka zasad wyniesionych z rozlicznych szkoleń z zarządzania. Po pierwsze ograniczyłam multitasking finansowy i dokładnie określiłam na jakie gałęzie codziennego żywota będę wydawać cenne złotówki w newralgicznym czasie. Pomogło mi to, że zostałam wytypowana do beta testów nowej bankowości internetowej, w której każdy wydany pieniądz mogłam przypisać do konkretnej kategorii. Po drugie wyznaczyłam sobie oszczędnościowe cele smart: krótkie, określone w czasie, możliwe do zrealizowania lecz nie nazbyt proste. Osiągnięcie pierwszego z nich dało mi takiego kopa, że kolejne realizowałam z coraz większym zapałem. Po trzech miesiącach na koncie oszczędnościowym odłożyłam całą kwotę, której potrzebowałam na wyjazd.
→ Hipis
Jestem introwertykiem – to prawda. Nie lubię się dzielić prywatną przestrzenią, tak jak Joey z Przyjaciół nie lubił dzielić się jedzeniem. Natomiast wakacyjny czas w totalnej izolacji napawa mnie trwogą. Lubię ludzi, a do szczęścia potrzebna mi tylko milcząca obecność w zacnym towarzystwie ekstrawertyków.
Łóżko w hostelowym dormitorium pozwala spędzić wakacje w backpackerskiej komunie. A uwierzcie mi, wśród backpackerów nie ma ludzi nudnych*. Każdy niesie z sobą bagaż przeżyć, doświadczeń, zdjęć z podróży i marzeń. Warto spędzić choć jedną noc w hostelu by z wypiekami na twarzy słuchać opowieści przywiezionych tego samego dnia z dzikich ostępów Afryki, zza oceanu czy prosto z krainy wampirów.
* Muszę sprostować – są. Trafiłam raz na skład, w którym ze sobą nie rozmawiałyśmy. W zasadzie wymiana dzień dobry stanowiła problem.
Na marginesie: nie wiem czy wiecie, ale hostel to nic innego jak młodzieżowe schronisko turystyczne. To się zmienia, jednak w wielu miejscach obowiązuje jeszcze ograniczenie wiekowe. Zdarza się, że hostel przyjmuje pod swój dach osoby w wieku od 18 do 35 roku życia. Aby uniknąć przykrej niespodzianki podczas meldunku przeczytajcie zawczasu uważnie tzw. zasady domowe.
Jeśli jesteś babeczką i przeraża Cię noc w pokoju typu mix – nie bój żaby. Niektóre hostele oferują pokoje tylko dla kobiet, a nocleg w nich jest niewiele droższy niż w pokoju pierwszego typu.
→ Krytyk kulinarny
Lubię jeść smacznie i zdrowo. Przy ograniczonym budżecie moim celem było złapanie balansu między smakiem, a kwotą jaką chcę przeznaczyć na rozpieszczanie podniebienia. Przetrząsnęłam lokalne blogi kulinarne wyrabiając sobie opinię o smaku na podstawie licznych zdjęć, gdyż po holendersku nie kumam. Przetrzepałam instagram w poszukiwaniu miejsc chętnie odwiedzanych przez lokalsów. W końcu napisałam do marketingowców iamsterdam prosząc o rekomendacje 🙂 Znalazłam kilka świetnych miejsc, które nie rujnując portfela zniewalają kubki smakowe. Opowiem Wam o nich w osobnym wpisie.
→ Indiana Jones
Wspominałam Wam już, że jestem typem włóczykija jednak wszystkie “musty” skrzętnie zapisuję w kajecie. Planując podbój Amsterdamu korzystałam z dwóch elektronicznych aplikacji. Pierwsza z nich czyli Tripomatic pozwala zaprojektować każdy dzień podróży. Fajnym rozwiązaniem jest wyświetlanie czasu potrzebnego na pokonanie dystansu pomiędzy punktem A i punktem B. Dzięki temu, do minimum można ograniczyć ryzyko utraty cennego czasu na dojazd do rozrzuconych po całym mieście destynacji. Drugą aplikacją, do której sięgnęłam były mapy od Googla.
Niesiona dziwnym niepokojem kupiłam jeszcze tradycyjną mapę miasta, na której pisakami wymalowałam miejsca warte odwiedzenia i punkty gastronomiczne. Ostatecznie okazało się to mądrym posunięciem, gdyż w moim hostelu zepsuło się wifi i ta analogowa nawigacja okazała się bezcenna.
→ Zawiadowca stacji
W moim kajecie swe zaszczytne miejsce znalazły również informacje na temat połączeń kolejowych oraz liniami sieci GVB i Connexxion. Nazwy newralgicznych przystanków również oznaczyłam na mapie, aby zniwelować me problemy z orientacją w terenie.
Przed wyjazdem sprawdziłam jak dostać się z lotniska Schipchol na stację Amsterdam Centraal. Dzięki temu dowiedziałam się, że wszechobecne automaty biletowe nie przyjmują banknotów, a niektóre co gorsza nie mają systemu z angielską wersją językową. Na wszelki wypadek zapisałam więc co i gdzie naciskać po holendersku – miałam przy tym ubaw po pachy 😉
Wiedząc, że przylatując z Polski nie będę mieć monet wydrukowałam plan hali przylotów naniosłam na nim lokalizację tradycyjnych kas biletowych. Wydrukowałam też plan hali odlotów, aby ułatwić sobie podróż powrotną.
→ Bodyguard
Bezpieczeństwo, gdy jest się samotnie podróżującą kobietą spędza sen z powiek. Prawda jednak jest taka, że świat nie jest tak groźny jak na pozór się wydaje. Ważną zasadą jest podyktowanie zaufanej osobie planu podróży, miejsca noclegu, dat przylotów i odlotów oraz meldowanie się w wyznaczonych godzinach. Ja mam zawsze ze sobą namiary na polską ambasadę lub konsulat.
Zastanawiasz się pewnie co z bagażem, aparatem, sprzętem elektronicznym, pieniędzmi. I na to wszystko są dobre rozwiązania. W hostelu otrzymujesz szafkę zamykaną na kluczyk lub/i na własną kłódkę, w której zazwyczaj możesz zamknąć bezpiecznie cały bagaż. Jeśli obawiasz się o cenne rzeczy możesz wykupić dodatkową skrytkę tuż obok recepcji.
Mam nadzieję, że udało mi się rozwiać parę z Waszych wątpliwości i patrzycie w podróżniczą przyszłość z podekscytowaniem. Jeśli macie pytania lub Waszym zdaniem pominęłam istotne aspekty – dajcie znać!
Świetny post, motywujący! Pokazujesz, że jak się chce to się znajdzie sposób! I że samotne podróżowanie nie jest takie złe wcale 🙂
Ja za młodu często jeździłam sama na obozy (w sensie, że bez rodzeństwa/kolegów), od pierwszej chwili trzeba było się przełamywać i poznawać ludzi. Potem też często decydowałam się na duże samotne kroki, np. wyjazd na Erasmusa, do Paryża na au pair czy na studia, wszystko bez żadnych “osób towarzyszących”. Trochę jest to podobne do samotnego podróżowania, wymaga skoczenia w “nieznane” i wyjście poza swoją strefę komfortu, a na miejscu już jakoś leci 🙂 W Paryżu też często zwiedzałam miasto sama, bo koleżanki au pair nie miały wolnego weekendu, miały inne plany, albo po prostu miałam ochotę na samotność i uważam, że te samotne wypady były jednymi z najlepszych (bo ja jakoś tak bardzo lubię swoje towarzystwo haha). Mam tylko dziwną blokadę przed robieniem zdjęć gdy gdzieś jestem sama… Nie wiem skąd to się bierze… Nie chodzi mi o selfie bo tego unikam jak ognia, ale o zwykłe “turystyczne” pstrykanie (albo np. w knajpach). Muszę nad tym popracować 🙂
Antonina, robienie zdjęć, gdy człowiek podróżuje w pojedynkę to świetne sprawa. Spróbuj! Wiesz ilu świetnych ludzi dzięki temu poznałam? Część z tych znajomości jest przelotna, a część zostaje na dłużej. Np. w Barcelonie poznałam Samuela, któremu pstryknęłam bezczelnie zdjęcie, dzięki któremu mailujemy ze sobą po dziś dzień. Też w Barcelonie miło pogawędziłam z rysownikiem, który w prezencie podarował mi swój szkic z Barri Gotic 🙂 Aczkolwiek nadal nie potrafię cykać zdjęć typu food porn. Po prostu zjadam szybciej niż wyciągam aparat 😛
Swietny krok! Bardzo dobrze, że sie odwazyłas ruszyc w samotna podróz, bo to najlepsza lekcja samego siebie. Uwazam, ze dla własnej higieny psychicznej warto od czasu do czasu po prostu pojechac gdzies samemu. Inaczej odbiera sie otaczające Cie atrakcje, idealne do tego sa podróze sentymentalne. Ciezko mi sobie wyobrazic, ze mecze moich bliskich by ruszyli ze mna na cmentarz w Menchesterze odwiedzic Pawlikowską, jesli nic o niej nie wiedza, dla mnie to wyprawa w głąb siebie i z wizyta u przyjaciela, ot co to przecież “Moja Lilka”. Wracajac do tematu, dobrze, ze o tym piszesz, w ramach autoterpi wiecej osób powinno sie spakowac i ruszyć w samotną podróz.
Podróże w pojedynkę są faktycznie inne. Nie wiem czy istnieje takie pojęcie, ale wg jest w nich coś ze slow-travel. To chwile, w których bardziej jest się narratorem w opowieści o innych osobach, o obrazach i zdarzeniach. Ja wynoszę z nich o wiele więcej wiedzy i wspomnień niż z tych wypraw, które dzielę ze znajomymi.
Jak najabardziej zgadzam się z Tobą. Duzo łatwiej gdy podrózuje sie samemu notowac swoje spostrzezenia, jest tez pewna zasada, która działa tylko w pojedynke- tubylcy jak jeden mąż chcą Ci pomóc, zaczepiają, mówia do Ciebie, jest wieksza szansa na wejscie w swiat lokalsów, niz gdy podrózujemy w parze.
Dokładnie! Poniżej Antoninie pisałam o moich spotkaniach z lokalsami. U mnie dochodzi jeszcze siła przyciągania aparatu 🙂 Ludzie często podchodzą żeby zapytać co ja tam napstrykałam, często pozują ( 😉 ), a czasem ja łapię ich na zdjęciach i tak jak z Samuelem dzielę się tymi zdjęciami po przylocie do kraju.
Super sprawa, ja jako podobnie budżetowa turystka polecam couchsurfing, ale osobiście nie próbowałam w Europie 🙂
Jeszcze nie miałam okazji korzystać z couchsurfingu ale wszystko przede mną 🙂 Choć przyznam, że za pierwszym razem wolałabym spróbować tej opcji w towarzystwie, a nie w pojedynkę.
Ostatnio przeczytałam powieść, której akcja dzieje się między innymi w Amsterdamie, miasto zostało bardzo malowniczo opisane, natychmiast nadeszły mnie myśli, aby się tam udać w najbliższym czasie. Teraz jeszcze Twoje wspomnienia, wzmacniają to pragnienie. 🙂
To wiesz Iza, pakuj plecaczek i w drogę 🙂
Podziwiam Cię 🙂 ja nawet na chwilę wieczorem bałam się wyjść sama na Amsterdam, za dużo się nasłuchałam i naoglądałam tam – wszędzie i zawsze jechałam/szłam z kimś, nawet do sklepu po bułki, bo jednak jest to skupisko wielu kultur, wielu ludzi, a islamistów niestety pałęta się tam od groma. Tak samo jak czarnoskórych panów sprzedających “some coc?” oraz naćpanych dziwnie zachowujących się ludzi. Zaraz obok mojego sklepu, gdzie kupowałam pieczywo np. często modlili się islamiści, czasem siedzieli i tylko coś wołali do przechodniów.
Amsterdam zaliczany jest do jednych z najbezpieczniejszych miast na świecie. Jestem zaskoczona, że czułaś się zagrożona. Ja samotnie spacerowałam po różnych dzielnicach i nigdy nie spotkało mnie nic, co wzbudzałoby niepokój. Spotkania z osobami o odmiennej kulturze również zaliczam do sympatycznych i udanych. Zresztą, dlaczego miałoby być inaczej? Mocno wierzę, że źli są konkretni ludzie, a nie kultury i religie.
wiesz to zależy. W dzielnicach niedaleko mojej zabijano ludzi, do tego jeszcze mieliśmy jedną nieciekawą sytuację pod samym naszym hotelem, gdzie musiała interweniować policja, bo jakiś facet bił swoją kobietę bardzo dotkliwie w samochodzie… na Central Station też nie lepiej, policja krąży cały czas i co tam byłam to widziałam jakąś interwencję, często też było to połączone z nieprzytomnymi ludźmi czy rozlaną krwią. A to zaledwie 3 miesiące pobytu tam.
Rly? Ja pomieszkuję zawsze na Noord więc przez Amsterdam Centraal łażę o różnych porach dnia i nocy w zasadzie tam i nazad. Nie trafiłam nigdy na takie apokaliptyczne zdarzenia. Zero krwi i posoki 😉
No nieeeee, to kiedy będzie wpis jedzeniowy? <3
Oł noł! Bałam się, że mi ktoś wytknie brak tego wpisu 😛
Przekroczenie własnych granic wiele nas uczy o nas samych i pozwala jeszcze bardziej zaufać sobie. Gratuluję!
Zgadzam się. Siedząc w tej słynnej “strefie komfortu” nie dowiadujemy się o sobie niczego nowego.
Świetny tekst 🙂 Też byłam w Holandii sama, nawet trzy razy, i choć to były podróże służbowe, to większość dylematów miałam podobnych. W czasie wolnym najczęściej sama się włóczyłam np. po Amsterdamie, raz udało mi się pomylić pociągi, ale generalnie źle nie było 😉 Pozdrawiam serdecznie:)
Amsterdam jest przyjaźnie zaprojektowany 🙂 Ciężko jest się zgubić. Choć fakt z pociągiem miałam za pierwszym razem problem. Dobiegłam w ostatniej chwili, wsiadłam, a później przyszło pytanie: a gdzie ten pociąg tak właściwie jedzie 😉
Pociąg był akurat z lotniska, miałam jechać na południe Holandii, a pojechałam na północ, zorientowałam się mniej więcej po godzinie, bo mi się kierunek słońca nie zgadzał 😉
Ha, mój pociąg był z kolei na lotnisko 🙂 Na szczęście wskoczyłam do właściwego. Gdybym była zmuszona do wnioskowania kierunku z obserwacji zjawisk naturalnych to źle by się to skończyło. Oj, pamiętam jeszcze jak próbowałam określić północ na podstawie mchu… 😉
Podróże w pojedynkę mają coś w sobie. Niewątpliwe jest to inne podróżowanie. Z takich podróży wynosimy o wiele więcej!
O tak, dokładnie! Więcej zauważamy i więcej uczymy się 🙂
Bije od Ciebie niesamowita energia, którą motywujesz do działania. Jesteś super babką, powodzenia w dalszym globtroterowaniu świata! 🙂
O, jakie miłe słowa <3 Bardzo dziękuję!
Raczej nie zdecyduję się nigdy na samotną wyprawę. W sumie nawet podróże nie są moim największym marzeniem. Jest tylko jedno miejsce na świecie, które bardzo chciałabym odwiedzić – Japonia. Ale pojadę tam tylko wtedy, kiedy uzbieram wystarczająco dużo kasy, żeby móc zabrać męża i pozwolić sobie na wszystkie ciekawe atrakcje 😉
Dobrze, że jesteśmy różni i marzenia mamy również odmienne 🙂 (Jeżu, jakiego masz cudnego leniwca w avatarze!)
Wow, podziwiam! Ale jak widać- nie jest to niemożliwe 🙂 ja do tej pory nie latałam nigdy samolotem i też się boję, ale w tym roku chyba będę miała okazję pierwszy raz lecieć, więc trzeba będzie się przełamać:) Fantastycznie wszystko ogarnęłaś! Jak to mówią – przezorny, zawsze ubezpieczony. Też zawsze mam plan awaryjny, w razie gdyby siadło wifi. Póki co, zdarza mi się samej jeździć po Polsce, a po świecie się jeszcze nie odważyłam, także jesteś inspiracją i pokazujesz, że można! Podziwiam! 🙂
Daga, przyznam uczciwie, że przez lata strach i wszelkie “niedasię” kiełkujące w głowie skutecznie powstrzymywały mnie przed aktywnością. W ciągu ostatnich dwóch lat pokonałam wiele własnych barier i zrobiłam w tym czasie więcej niż przez pozostałą część życia. Także to całe “wychodzenie ze strefy komfortu” to zacna aktywność 🙂 Przynosi wiele frajdy i podnosi poziom endorfin 🙂
Pokonywanie własnych barier to wspaniałe uczucie! Ja też zaczęłam w zeszłym roku trochę swoich pokonywać i przyznaję Ci rację! 🙂 teraz planuję wakacje w niedługim czasie i akurrat vedzie okazja do przezwyciężenia lęku przed lataniem:) nie wątpię, że skoczy poziom endorfin:))
Daga, ja pewnie niedługo napiszę parę słów o tym jak mi się udało pokonać strach przez lataniem. Było bardzo źle, a teraz to jak przejażdżka MPK 😉
Super! To jest nadzieja 😀
Jestem pod wrażeniem zaplanowania wszystkiego. Też zawsze zabieram mapę papierową – już tyle razy nie było prądu, nie było wi-fi, nie było zasięgu, baterie padły, a papierową mapę wcale nie tak łatwo utracić 🙂
O tak, w drodze może zdarzyć się wiele sytuacji podbramkowych, w których okazuje się, że można lepiej lub gorzej poradzić sobie bez technologii 🙂 A każda taka przygoda to cenne doświadczenie 😉
Jak to mówią – najtrudniejszy pierwszy krok 😉 Najtrudniej więc podjąć decyzję, zarezerwować bilet, a to co później i co potem wspominamy za każdym razem udowadnia, że było warto. Świat jest piękny i czeka na nas, ludzi, którzy nie boją się postawić tego kroku 😉
Ja swój samodzielny podbój zaczęłam kupując bilety lotnicze w gorączce 😉 I rzeczywiście nie ma nic piękniejszego niż świadomość, że warto było pokonać swoje lęki.
🙂 Motywujące! Śmiem twierdzić, że singlom łatwiej wyruszyć w samotną podróż 🙂 A niektóre niesingle pewnie też mają takie marzenia, ale i masę ograniczeń i wymówek w głowie…
Bo ja wiem 🙂 Latałam sama jako singiel i nie-singiel 😉