Amsterdam Light Festival – święto iluminacji [Duże zdjęcia]

Ostatnia aktualizacja 07/02/2021
Co można robić w środku zimy w wietrznym i dżdżystym Amsterdamie? Pytano mnie niby to niewinnie, a kątem oka człowiek widział zawieszone w powietrzu lecz niewypowiedziane słowa: Czy Ciebie już do reszty pogrzało? To było jak wyzwanie na pojedynek. Kroczyłam więc posłusznie 10 kroków do przodu. Obrót. Niczym bohater z westernu – patrząc z ukosa i robiąc groźną minę – odpowiadałam bezgłośnie: Pomidor!
No motyla noga no. Jest tyle powodów by odwiedzić Amsterdam w zimie! Znam je wszystkie! Jednym z nich z pewnością jest doroczne święto iluminacji – Amsterdam Light Festival. Dzięki niemu każdego roku, amsterdamczycy rozpraszają mroki zimowych miesięcy lśniącymi dziełami międzynarodowych artystów.
Przedsięwzięcie odbywa się dzięki prywatnej fundacji (z niemałą pomocą organizacji publicznych). Prace nad każdą z edycji rozpoczynają się w zasadzie tuż po zakończeniu poprzedniej. Obecnie kończą się tzw. Call for Concepts. Po zamknięciu bramek jury złożone z przedstawicieli świata biznesu, członków samorządu, projektantów przestrzeni miejskiej, inżynierów oraz artystów światła wybierze instalacje, które będziesz mógł zobaczyć “już” w grudniu tego roku.
Jestem ciekawa jaki motyw przewodni będzie miała kolejna edycja festiwalu. Tegorocznym była przyjaźń pokazana przez artystów wielowymiarowo. Bo Amsterdam Light Festival to nie tylko wielobarwne świecidełka. To zbiór przesłań, z których warto zapamiętać choć jedno. Dla których warto przystanąć na chwilę i dokonać retrospekcji.
Dla mnie tym przesłaniem był prosty neon: Today I love you. Stworzyli go dwaj twórcy: Massimo Uberti i Marco Pollice. Pamiętam tę chwilę, gdy patrzyłam na niego po raz pierwszy. W mojej głowie wirowały jak w kalejdoskopie pytania: A jutro? A za miesiąc? Za rok? Co wtedy? Kto wtedy będzie mnie kochał i w jaki sposób? I kogo ja będę?
Podobne reakcje zwróciły moją uwagę już po powrocie do Krakowa. Znajomi oglądając to zdjęcie często zadawali retoryczne pytanie o jutro – niektórzy rzecz jasna z przymrużeniem oka, inni z faktyczną ciekawością. Dziś czytając opracowanie pt. “co autor miał na myśli” mogę obu Panom serdecznie pogratulować i ochoczo zaklaskać. Osiągnęli swój cel: wywołali konkretną refleksję oraz wzbudzili ciekawość ludzkich serc i umysłów.
Drugą z instalacji, która szczególnie zapadła mi w pamięć, mogę pokazać Ci dzięki uprzejmości Alberta Bakkera. Jego zdjęcia towarzyszyły mi już na etapie planowania tej podróży i mogę powiedzieć, że Albert jest jednym z moich fotograficznych przewodników po Holandii.
Dearest friend – bo o niej mowa – jest dziełem Darii von Berner. To pływający list do najdroższego, duchowego i intelektualnego, przyjaciela Barucha Spinozy – Lodewijka Meijera. Jego oryginał spoczywa bezpiecznie w bibliotece Uniwersytetu Amsterdamskiego. Dlaczego jest mi ona bliska? Powody są dwa. Jednym z nich jest sam autor tej korespondencji. Spinoza – wolnomyśliciel wykluczony ze społeczności żydowskiej ze względu na swoje koncepcje, szczególnie te związane z boskim majestatem.
Warto w tym miejscu wspomnieć, że żydzi portugalscy stanowili w ówczesnych Niderlandach jeden z ważnych filarów wyznaniowych, na których opierało się funkcjonowanie całego społeczeństwa tego kraju w zasadzie aż do XX wieku. Każdy z filarów wyznaniowych miał swoje szkoły, sklepy i dzielnice. Państwo w państwie.
Baruch Spinoza jest ważną postacią na szlaku, który Holendrzy przeszli począwszy od narodu uciskanego przez hiszpańską inkwizycję, przez tradycyjne i konserwatywne państwo filarów wyznaniowych, aż po synonim wolności, tolerancji i otwartości na nowe jakim obecnie jest Holandia. Czy słusznie? To już insza inszość.
Drugi powód jest bardziej sentymentalny i osobisty. Wiąże się ze spotkaniem z przyjaciółką z wczesnego dzieciństwa, którą kilkanaście dni wcześniej miałam okazję zobaczyć po praz pierwszy od 15 lat. Wróciły wspomnienia naszych dziecięcych listów – najpierw prostych rysunków, później z trudem wykaligrafowanych liter, po pełnowymiarowe kilkustronicowe epopeje opisujące moje nastoletnie życie w Krakowie i jej w Nowym Jorku.
Przywiozłam ze sobą słoik żałostek. Bardzo żałuję, że w trakcie pobytu w Amsterdamie dopiero oswajałam się z długim czasem naświetlania. Przywiozłam więc ze sobą tylko parę przyzwoitych zdjęć z festiwalu. Szkoda też, że mój pobyt przypadał na ostatnie dni jego trwania. Wszystkie ekspozycje z Illuminade (trasa piesza) poskładano przed moim przyjazdem i została mi tylko Water Colors. Tego, że mi się cholibka akumulatory (dwa!) do aparatu rozładowywały w tym zimnie za szybko też żałuję. Ale nie ma tego złego! Jest powód, do kolejnej jeszcze podróży do zimowej Holandii 🙂
PS. Na końcu znajdziesz film!
Ciekawi Ci Amsterdam? Dowiedz się co zwiedzić i ile na ile czasu jechać z wirtualnego przewodnika po Amsterdamie.
Świetna fotorelacja. Amsterdam jest na mojej liście must visit 2017 🙂 Jeśli mogę zapytać jakiego aparatu używasz ?
Używam bezlusterkowca. Stareńskiego PENa E-PM2 🙂
Wow te efekty prezentują się bosko! Poza tym rewelacyjne zdjęcia:)
Efekty świetne 🙂 A zdjęcia w dużej mierze należą do Alberta Bakkera, który faktycznie jest świetnym fotografem 🙂
Wow, świetne są te iluminacje. Zazwyczaj bywam w Holandii na początku roku (styczeń/luty) i to też tylko w Utrechcie, który uwielbiam. Może czas przekonać się do Amsterdamu 🙂
Kinga z Utrechtu masz rzut beretem 🙂 Skocz choć na jeden wieczór bo zimowe noce w Amsterdamie są bajeczne 🙂
Bardzo lubię Amsterdam, ale w zimie zawieszam podróżowanie, bo nie znoszę zimna, śniegu i wiatru. Jednak taki festiwal mnie przekonuje 🙂